Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2017

Bajka o naszym pokoleniu

W ostatnim czasie przeprowadzałam się dwukrotnie, planuję również trzecią przeprowadzkę. Mój mąż 13 razy zmieniał miejsce zamieszkania. W rezultacie, mam w salonie regał BILLY i wychwalam sklep IKEA za przystępne ceny oraz funkcjonalne rozwiązania. Jeśli nawet nie jestem z "pokolenia IKEA", to i tak stosunkowo często "turlam klopsa" w ikeowskiej restauracyjce. Dawno temu przeczytałam książkę "Pokolenie IKEA". Była całkiem wciągająca ze wzgledu na świeże spojrzenie, ironię, dużą dawkę sarkazmu. Potraktowałam ją z dystansem, czytało się lekko. Sama fabuła nie zapadła mi jednak w pamięć. W pakiecie z pierwszą częścią była też druga. Taka promocja wyświetliła się na moim facebooku, więc skusiłam się. Często daję się nabrać na promocje jeśli chodzi o książki. Drugą książkę pożyczyłam na pewien czas przyjacielowi, długo jej u mnie nie było i teraz w końcu jest. Przeczytana. Książka "Pokolenie IKEA: kobiety" nie ma już w sobie t

Mistrzynie (?) kryminału obyczajowego

Obraz
Kryminał, szczególnie ten pochodzenia skandynawskiego, to niezwykle nośny temat. Mamy na rynku sporo naprawdę dobrze napisanych i ciekawych pozycji. Dzięki owym poczytnym książkom zapanowała moda, tudzież masowe tłumaczenia na język polski, skandynawskich kryminałów. Tak też pojawiła się seria "Mistrzynie kryminału obyczajowego", z której miałam okazję przeczytać tom pierwszy - "Niewidzialny" autorstwa Mari Jungstedt. Książka średnia - tak bym ją określiła. Jeśli macie w kolejce kilka innych propozycji, to za nią się nie zabierajcie, bo szkoda czasu. Fabuła oscyluje wokół seryjnego mordercy oraz perypetii życiowych ofiar, śledczych oraz dziennikarzy. Krótko i powierzchownie "nadgryzione" są skomplikowane wątki psychologiczne, razem z profilem psychologicznym mordercy. Opowieść rozpoczyna się śmiercią młodej kobiety, która szybko okazuje się pierwszą z całej serii. Poznajemy śledczego Knutasa i urywki jego życia małżeńskiego. Głowimy się nad nieudo

Nauki przedmałżeńskie, czyli jedna z największych niespodzianek przed ślubem

Nauki przedmałżeńskie to temat niepopularny wśród dzisiejszych narzeczonych. Taki temat, który trzeba szybko i w miarę bezboleśnie załatwić, aby otrzymać niezbędny papierek. Również kwestia do żartów, a czasami nawet i drwin. Przyszli małżonkowie muszą odsiedzieć swoje, zapłacić swoje, aby mogli wziąć ślub kościelny.  Z takimi opiniami spotykałam się na długo przed swoim ślubem. Nie spodziewałam się więc niczego pouczającego po naukach przedmałżeńskich. Jakże się myliłam i w jak wielkim błędzie byłam, to wiem tylko ja i ewentualnie mój małżonek. Nauki przedmałżeńskie były dla mnie jedną z największych niespodzianek podczas przygotowań do ślubu. Do dziś jestem nimi zachwycona, wspominam bardzo pozytywnie, a ponadto - często korzystam z uzyskanych tam wskazówek, mimo że minął ponad rok, odkąd ich wysłuchałam. A teraz od początku. Ślub kościelny był dla mnie i mojego partnera wyborem zupełnie naturalnym ze względu na nasze przekonania. W związku z czym konieczne były nauki przedm

Smutna komedia, czyli "Porady na zdrady"

Dzisiaj zamierzałam pisać o czymś zgoła innym, ale poczucie obywatelskiego obowiązku zmusza mnie, aby zamieścić kilka słów na temat filmu "Porady na zdrady" w reżyserii Ryszarda Zatorskiego. Oczywiście w ramach ostrzeżenia, abyście nie marnowali swojego czasu. Satyra na komedię romantyczną sponsorowana przez producenta samochodów Opel z domieszką Berlinek - tak można podsumować ów film. Jeżeli podejdziemy do oglądania z przekonaniem, iż jest to właśnie satyra, wówczas możemy świadomie zmarnować czas. Wątpię jednak, aby takie było zamierzenie twórców. Polskie komedie romantyczne to temat rzeka dla krytyków. Ja do nich zwykle nie należę, niektóre tego typu utwory, na przykład "Listy do M", "Planeta singli" czy "Zróbmy sobie wnuka" bardzo lubię. Nawet "Lejdis" obejrzałam z pewnym zaciekawieniem. Przecież z definicji komedia taka ma być lekka, przyjemna, ładna i śmieszna. Niektóre filmy ogląda się z dużym niesmakiem i tak właśn

Lepiej być człowiekiem, czyli "Amerykańscy bogowie" pod lupą

"Amerykańscy bogowie" Neila Gaimana to lektura mająca już ładnych parę lat. Mam więc lekkie opóźnienie, ale nigdy nie byłam zbyt blisko z literaturą fantasy. Obejrzałam natomiast pierwszy odcinek serialu, nakręconego na podstawie owej książki. Nie spodobał mi się wcale. Sama fabuła była jednak ciekawa. Uznałam też, że to, co zostało dość nieumiejętnie zwizualizowane na ekranie telewizyjnym, może być fajnie opisane w książce. Kilka dni później zamówienie z moją książką przybyło do empiku. Zazdroszczę Amerykaninowi czytającemu książkę "Amerykańscy bogowie". Ja przeczytałam i było super, ale jak by było, gdybym czytała o swojej ojczyźnie? Mogę się tylko domyślać, co by było, gdybym znała kontekst z własnego życia. Niemniej jednak, wrażeń nie zabrakło, ponieważ książka porusza wątki uniwersalne, a i dalece idąca amerykanizacja czy nawet mcdonaldyzacja, pozwalają lepiej zrozumieć kontekst społeczny. Wróćmy jednak do początku, wszak "Amerykańscy bogowie"